Kłopot z
życiem polega na tym, że nie ma okazji go przećwiczyć i od razu
robi się to na poważnie.
~Terry
Pratchett
Ociężałym krokiem pokonywał wąską
ścieżkę wiodącą przez ciemny las. Roztaczająca się dookoła noc była ciemna i
bezksiężycowa, bowiem księżyc został zakryty atramentową kurtyną
rozkapryszonych chmur. Korony pełne szeleszczących pod wpływem wiatru liści,
zasłaniały mu widok nieba, zaś same drzewa przypominały scenografię z jakiegoś
horroru. Gałęzie wyrastające z nich jawiły się jako wijące, koszmarne macki
obślizgłych stworów morskich, zaś pnie przypominały odrażające, uśpione krzywulce,
które tylko czekają aż ktoś je zbudzi. Ostre podmuchy wiatru zdawały się kołysać
je do snu, zaś jemu rozwiewały włosy wciąż w inną stronę, sprawiając że co
chwila musiał odgarniać grzywkę z oczu. Wokół panowała przerażająca cisza,
którą co jakiś czas przerywał głuchy trzask suchych gałęzi, łamanych pod
ciężarem jego ciała, a od czasu do czasu akompaniowało im przejmujące
pohukiwanie sowy, które niosło się szerokim echem między pokrakowatymi drzewami
. Jedynym źródłem światła była końcówka jego różdżki. Wydobywające się z niej
srebrzystobiałe światło dodawało mu odrobiny otuchy. Dzięki niej wiedział, że w
razie potrzeby nie będzie bezbronny.
Jego ciało przeszedł dreszcz, czuł
że ma gęsią skórkę. Było zimno, a on nie dysponował ciepłym ubiorem. Na
wytworną szatę w kolorze szafiru miał zarzuconą czarną pelerynę, natomiast
eleganckie buty z prawdziwej smoczej skóry, które rano zostały wypastowane, zaś
teraz całe były uwalone błotem, raczej nie były przeznaczone do nocnych
wędrówek po lesie. Zimny wiatr zawiał mu prosto w twarz, wywołując kolejną falę
ciarek.
Próbował sobie przypomnieć jak
znalazł się w tym grobowym lesie, lecz czuł się jakby ktoś wymazał mu ten fakt
z pamięci. Nie miał pojęcia skąd się tam wziął ani dokąd właściwie zmierzał.
Kolejna gałązka złamała się,
wydając ostatnie tchnienie w postaci głuchego trzasku, który powędrował echem w
głąb lasu. Zamarł. Zdał sobie bowiem sprawę, że nie czuje pod stopami
gałęzi. Niepewnym ruchem skierował różdżkę w stronę ziemi. Miał nadzieję, że
nic nie odczuwa, bo stopy zdrętwiały mu z zimna, lecz w głębi wiedział, że jest
to nieprawdą. Pod sobą dostrzegł jedynie gnijące liście. Nie było tam żadnej
gałązki, ani gałęzi ani nawet kawałka próchniejącej kory. Jego uszom dobiegł
szelest liści dochodzący tuż zza jego pleców. Czuł jak jego mięśnie napinają
się mimo woli, a małe włoski na szyi stają na baczność. Przełknął ślinę, a z
powodu cmentarnej ciszy, wydało mu się, że zrobił to za głośno.
Poczuł, że czyjś wzrok pali jego kark. Powoli obrócił się do tyłu. Doskonale wiedział, że
puszczenie się biegiem w głąb lasu byłoby głupstwem. Zdawał sobie również
sprawę z tego, że zapewne nie zobaczy tam nic przyjemnego, lecz widok jaki
stanął przed jego oczami przekroczył jego najśmielsze oczekiwania.
Gdyby mógł, to pewnie by wrzasnął,
lecz strach odebrał mu mowę i nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku.
Kredowobiała twarz wychudłej postaci, schowanej pod nietoperzym płaszczem,
kierowała swe czerwone czy o wąskich szparkach w jego stronę. Zamiast nosa
miała ona dwie szparki zupełnie jak wąż. Nie miała włosów ani brwi, zaś w
jednej z kościstych dłoni przywodzących na myśl kościotrupa, dzierżyła różdżkę.
- Witaj, Draconie – wyszeptał
Voldemort.
Chciał się cofnąć, lecz nogi
odmówiły mu posłuszeństwa.
- Nie bądź głupcem. Przecież
wiesz, że nie zdołasz uciec – zaśmiał się Czarny Pan.
Serce zabiło mu mocniej, a krew
uderzyła do głowy. Czuł, że ogromna gula podskakuje mu do gardła.
- Odebrało ci mowę, Draco? Nie
przywitasz swego pana? – wysyczał.
- Wybacz mi panie ten nietakt –
miał wrażenie jakby ktoś mówił to za niego. Takie dziwne odczucie, że przygląda
się tej scenie z boku. – Nie spodziewałem się zastać tu twojej eminentnej fizjonomii
– Chłopak ukłonił się tak nisko, że niemal się przewrócił. W ostatniej chwili
udało mu się złapać równowagę i wyprostować się, lecz nie miał odwagi spojrzeć
na twarz rozmówcy. Wciąż czuł palące spojrzenie jego wężowych oczu.
Szparka pod dziurkami nosowymi
Lorda Voldemorta wykrzywiła się w diabolicznym uśmiechu. Chwilę potem zaczął
się śmiać tak donośnie, że Draco miał okazję ujrzeć jego zęby przypominające
wężowe kły.
- Jesteś najmłodszym śmierciożercą,
wiesz chłopcze? – zasyczał gdy skończył rechotać.
- Zdaję sobie z tego sprawę,
panie. – Słowo „panie” ledwo przeszło mu przez gardło. Musiał je jednak z
siebie wypluć. Wiedział doskonale co mogłoby się wydarzyć gdyby tego nie
zrobił. Był rad, że w czasie wakacji ciotka Bellatrix udzielała mu lekcji
oklumencji, by mógł chronić swój umysł przed niechcianymi gośćmi. Gdyby teraz
Czarny pan czytał jego myśli…
- Wydajesz się nieco zagubiony,
chłopcze. Coś cię trapi?
- Nie, ależ skąd – zaprzeczył od
razu i dopiero po swojej wypowiedzi zdał sobie sprawę, że zrobił to
zdecydowanie za szybko.
- Doskonale widzę, że coś jest z
tobą nie tak. Gadaj! – warknął człowiek zwany kiedyś Tom Riddle. Mięśnie jego
białej twarzy ściągnęły się w gniewie.
Serce Dracona znów zabiło szybciej
ze strachu. Czuł jak nogi same się pod nim uginają.
- Boisz się. – Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Głos
Voldemorta stał się nagle oziębły.
- Nie… Ależ skąd, panie –
zaprzeczył szybko, starając się nie pokazywać tego co tak naprawdę czuł. Był na
siebie wściekły, że tak trudno jest mu nad sobą zapanować. Kiedyś szło mu to o
wiele lepiej. Jego życie trzymało się na włosku. Doskonale wiedział co Czarny
Pan robi z tchórzami.
- Strach zdaje się zaglądać ci w
oczy, Draco. Nie bądź głupcem. Jeśli jesteś mi wierny to nie masz się czego
bać. Jednakże powinieneś wiedzieć, że gardzę tchórzami – Jego wypowiedź była
beznamiętna. Głos miał obojętny, a Ślizgon przestał czuć na sobie jego
spojrzenie.
- To nie strach, panie… Naprawdę…
- Zamilcz! – krzyknął nagle
rozjuszony. – Stach czy nie strach. Twój młody charakter jeszcze nie jest w
pełni wykształcony i odporny. Trzeba cię przytemperować. Moi słudzy mają być
silni i wierni swemu panu! – oświadczył stanowczo.
Nagle, malująca się na
kredowobiałej twarzy Voldemorta, złość zniknęła. Nie sposób było odczytać co
teraz kryje się pod maską obojętności jaką teraz przybrał.
- Wiesz co? – spojrzał czerwonymi
oczami prosto w stalowoszare tęczówki Dracona. Spojrzenie to zaczęło go palić
od środka. W głowie zaczęło mu
nieprzyjemnie szumieć. – Zacznijmy teraz. – oświadczył lord. – Na co czekać?
Voldemort uniósł w górę dłoń,
która dzierżyła różdżkę w pewnym uścisku. Draco doskonale pamiętał jak Lord
temperował charakter Petera Petegriew czy też jego ojca. Mimo usilnych starań
wciąż dokładnie pamiętał. Do Dracona powoli docierało co teraz zamierza
uczynić..
- Nie, panie, błagam…
- Daj spokój, chłopcze – szepnął .
– To postawi na nogi twój charakter i wolę…
- Nie... Nie… błagam…
- Crucio! – ryknął Voldemort.
Błysnęło czerwone światło, którego
strumień poszybował prosto w pierś Dracona. To było ostatnią rzeczą jaką
zapamiętał. Dalej był już tylko wszechogarniający ból palący całe jego ciało.
* * *
- Draco, wstawaj! Skrzaty już kończą
szykować śniadanie – usłyszał czuły głos matki. – Chyba nie chcesz spóźnić się
na dzisiejszy pociąg?
Pociąg? Jaki pociąg?
Otworzył oczy i rozejrzał się
dookoła. Znajdował się w swoim szykownym pokoju w Malfoy Manor. Wytworny wystój
pomieszczenia łączył ze sobą odcienie czerni i zieleni, zaś gustowny
kryształowy żyrandol mienił się kolorami pod wpływem promieni słonecznych,
leniwie sączących się przez wielkie okna zakończone spiczastym zwieńczeniem. Powoli
docierało do niego, że wszystko co przed chwilą miało miejsce było tylko
koszmarnym snem. Nie błądził po lesie, nie spotkał Voldemorta i nie został
zabity. Jego myśli galopowały jak szalone smakując rzeczywistości. Lord
Voldemort został pokonany przez Pottera. Teraz po zakończeniu wojny wszyscy z
ich rocznika, którzy zadeklarowali takową chęć mogli rozpocząć na nowo siódmy,
ostatni, rok nauki w szkole Magii i Czarodziejstwa, Hogwart. Początkowo Draco
nie chciał tam wracać, lecz po namowach Zabiniego i rodziców, postanowił
ukończyć naukę. To oznaczało, że już dziś wsiądzie do pociągu pełnego uczniów.
Spojrzał na matkę. Kobieta była
już po czterdziestce, ale mimo swego wieku była nadal piękna i pełna wdzięku. Jasne
blond włosy miała upięte w ciasnego koka, zaś jej śnieżnobiała karnacja
kontrastowała z wiśniowymi ustami. Ubrana była w długą elegancką szmaragdową szatę. Wodniste
oczy wpatrywały się w syna z troską i miłością. Narcyza Malfoy kochała go
najbardziej na świecie.
- Już wstaję… – jęknął ociężale.
Kobieta wyszła, zamykając za sobą
drzwi.
Draco westchnął donośnie i zaczął
walczyć z siłą, która przyciągała go do łóżka niczym ciężki kamień zawieszony u
szyi.
Już po chwili Chłodna woda
spływała po jego twarzy, działałając na niego kojąco. Nabierał jej strumieniami
w dłonie i szybkimi ruchami przemywał buzię.
Z śnieżnobiałej twarzy spływały teraz kryształowe krople cieczy. Jego
nienaturalnie blond włosy wpadały niesfornie do oczu, a część mokrych kosmków
kleiła się do gładkich policzków. Draco Malfoy był przystojnym młodzianem, na
którego widok niejednej dziewczynie robiło się goręcej, a na twarzy pojawiały
się wypieki jakby miała wysoką gorączkę. Jego popularność wśród dziewcząt była
dla niego pewnym plusem. Czasem wydawało mu się, że skrzaty domowe na razie
dopóki ma szerokie stado fanek, które swą liczebnością dorównywało gronu
adoratorek Pottera, są mu zbędne. Jednak bycie obiektem westchnień połowy
szkoły, miało także negatywną stronę. Gdziekolwiek nie poszedł czuł na sobie
maślane spojrzenia. Było to poniekąd bardzo osobliwe uczucie, które z czasem
nauczył się ignorować. Ostatecznie gdy potrzebował chwili wytchnienia i spokoju
musiał się czasem uciekać do dziwnych sposobów, takich jak np. użycie eliksiru
wieloskokowego, zamykanie się na cztery spusty we własnym dormitorium, bądź
chodzenie w obstawie swych bezmózgich kolegów Crabbe’a i Goyle’a.
Spojrzał w lustro, znajdujące się
nad umywalką. Po drugiej stronie srebrnej tafli stał młody chłopak o
stalowoszarych tęczówkach, skrywających jakiekolwiek emocje. Tak. W ukrywaniu
swych uczuć nie miał sobie równych. Był świetnym aktorem. Odkąd tylko pamiętał
zawsze musiał uważać na to co robi. Jego ojciec był śmierciożercą, jednym z
najbliższego kręgu Lorda Voldemorta, a w dodatku arystokratą pochodzącym z
długowiecznego rodu czarodziejów czystej krwi. Jednak we śnie Czarny Pan zdawał
się wiedzieć co myśli…
Daj spokój. To był tylko sen.
- Draco! Pospiesz się! – Wołanie
matki, dobiegające z kuchni, tłumiły grube dębowe drzwi łazienki.
- Idę! – zawołał, łapiąc ręcznik i
wycierając twarz.
- Chcesz kawy? – zapytała Narcyza,
gdy tylko zobaczyła syna w drzwiach kuchennych.
Pomieszczenie było pełne
elegancji, urządzone z gustem, bez przepychu. Ściany były delikatnego
popielatego koloru. Dominowały głównie wytworne drewniane meble. Na środku stał
okazały prostokątny stół, przy którym już siedziała jego matka.
- Jasne. – odparł Draco niemal bez
zastanowienia. – Z mlekiem – dodał szybko.
- Nie mogę uwierzyć, że to już
twój przed ostatni rok w Hogwarcie – powiedziała sentymentalnym głosem, podając
mu kubek z parującym napojem. – W dodatku ukończysz go jako prefekt naczelny i
kapitan Ślizgońskiej drużyny quidditcha
Jesteśmy z ojcem tacy dumni…
- Mamo… Proszę przestań.
Narcyza uśmiechnęła się
promiennie. Była z niego bardzo dumna i nieomieszkana wspominać mu tego na każdym
kroku i przy każdej możliwej okazji, co denerwowało młodego Ślizgona.
- Twoja mama ma rację – wtrącił
Lucjusz, który do tej pory milczał i chował się za najnowszym wydaniem „Proroka
Codziennego”. – Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, synu.
Draco wywrócił oczami i pociągnął chciwie
łyk kawy po czym skrzywił się.
- Zapomniałaś o mleku.
* * *
Na dworcu King’s Cross jak zwykle
panował tłok. Nawet peron dziewięć i trzy czwarte był wypełniony po brzegi
uczniami oraz ich rodzicami. Ten rok był inny niż wszystkie. W końcu było zaraz po zakończeniu wojny. Nie wszyscy zdążyli jeszcze ochłonąć. Nikt nie wiedział czego się spodziewać, po za
tym, że każdy dostał list, informujący o tym, kto został wybrany na prefektaz jego domu, zaś nowym opiekunem jego domu, Slytherinu od tego roku był profesor
Horacy Slughorn. Decyzja o tym kto będzie piastował nowe stanowisko dyrektora miała zostać ogłoszona pierwszego dnia szkoły. Uczniów i ich rodzicieli trzymano w niepewności do końca.
- Uważaj na siebie – powiedziała,
a jej głos lekko drgnął. Zawsze odczuwała lekki smutek, gdy jej syn wyjeżdżał
do Hogwartu.
- Spokojnie. Nie wyjeżdżam
przecież na stałe – uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył błyszczącą łzę w oku
matki. – Zobaczymy się w czasie Świąt.
Narcyza uśmiechnęła się blado i
otarła pojedynczą, uciekającą po jej delikatnym policzku, łzę.
- Tak. Zobaczymy się dopiero w grudniu… - zauważyła cicho Narcyza.
Ich rozmowę przyspieszył głos
zapowiadający, że pociąg zaraz opuści peron. Draco uśmiechnął się po raz
ostatni do swojej rodzicielki, chwycił swoje bagaże i pobiegł w stronę pociągu.
Wbiegł do pojazdu z myślą
odnalezienia swoich kolegów ze Slytherinu, kiedy nagle wpadł na kogoś, komu
również się gdzieś spieszyło.
- Hej, uważaj jak łazisz ! –
irytował się, wstając z podłogi i masując sobie obolały łokieć, którym
amortyzował upadek.
- Ja? Lepiej ty patrz gdzie
leziesz, Malfoy! – Doskonale znał ten głos.
- Och, zamknij Granger albo…
- Albo co? – Za Hermioną wyrósł
nagle Ron Weasley, a tuż za nim pojawił się Harry Potter. Obaj mieli groźne
miny i trzymali różdżki w pogotowiu.
- Dajcie spokój – uspokoiła ich
Hermiona. – Nie warto. Nie róbmy sobie problemów już pierwszego dnia…
W czasie gdy ona łagodziła
sytuację, Draco miał czas na dokładne przyjrzenie się jej fizjonomii. Coś się w
niej zmieniło. Już nie była małą brzydką szlamą jaką pamiętał, lecz piękną
kobietą. Miała na sobie szary sweterek i jeansowe rurki. Jej kasztanowe loki
falowały z gracją dookoła jej ślicznej twarzy, na której osadzony był mały
nosek, malinowe usta i piękne oczy koloru najlepszej belgijskiej czekolady. Kiedy
tylko przyłapał się na kontemplacji osoby Gryfonki, natychmiast skarcił się w
duchu.
- Hermiona ma rację. Dajmy sobie
spokój Ron – oświadczył Harry.
Draco
przestał zwracać na nich uwagę i również nie miał zamiaru toczyć z nimi boju
pierwszego dnia szkoły. Postanowił, że lepiej zachować siły na później, obrócił
na pięcie, a gdy odchodził w głąb wagonu w celu odnalezienia przedziału dla
Ślizgonów, usłyszał za sobą głos wciąż wściekłego Weasley’a:
- Jak jeszcze raz jej zagrozisz to
będziesz miał do czynienia ze mną!
- Z tobą? Nie rozśmieszaj mnie –
zadrwił Draco nawet się nie odwracając. – Co ty mi możesz zrobić? Zaczniesz się czerwienić ze złości?
Twarz Rona faktycznie
przypominała barwą dojrzałe pomidory. Rudy Gryfon wziął głęboki wdech i
zacisnął mocno pięści tak, że pobielały mu knykcie. Hermiona widząc to,
położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała spokojnym tonem:
- Daj spokój. Chodź znajdźmy,
Ginny. Zapewne znalazła nam już przedział.
Ron wypuścił ciężko powietrze.
- I tak ty i Harry musicie iść na
zebranie prefektów – westchnął.
- To tylko na chwilę. Zajrzymy do
was w czasie patrolowania wagonów – pocieszył go Harry, gdy dostrzegł, że na
twarzy przyjaciela maluje się przygnębienie.
Draco wychwycił urywki ich
rozmowy.
Zebranie prefektów! Szlag. Zapomniałem o nim zupełnie.
- Draco! Hej Draco! – czyjś głos
wyrwał go z zamyśleń.
Blondyn obrócił się i ujrzał
widok, który zaprosił uśmiech na jego twarz. Przed nim stał dobrze zbudowany,
wysoki chłopak o hebanowych włosach i
ciemnej karnacji. Jego orzechowe oczy patrzyły teraz uważnie na Dracona,
taszczącego bagaże.
- Blaise, jak dobrze że to ty –
oznajmił Draco, a w jego głosie można było wyczuć nutę ulgi.
Zabini popatrzył na przyjaciela
pytającym wzrokiem.
- Bałem się, że to Pansy –
wyjaśnił.
Pansy była ich rówieśniczką, jedną
z najwierniejszych fanek Malfoya. Miała kruczoczarne włosy, sięgające
ramion, twarz mopsa i wodniste oczy, wpatrujące się w niego z uwielbieniem.
Gdyby mogła postawiłaby złoty pomnik na jego cześć i codziennie rano i
wieczorem szłaby się mu kłaniać. Nigdy ze sobą nie byli, ale ona niemal od
kiedy tylko się poznali wierzyła w to, że kiedyś jej marzenie się spełni i
zostaną w przyszłości parą. Jednak blondyn nie był zainteresowany związkiem z
dziewczyną o psiej twarzy. Nawet nie chodziło o podobieństwo do psa. Panna
Parkinson była marną partią i momentami przerażała go jej chorobliwa fascynacja
jego arystokratyczną fizjonomią. Czasem człowiek sądzi, że ujrzał już
dno studni ludzkiej głupoty, ale spotyka kogoś, dzięki komu dowiaduję
się, że ta studnia nie ma jednak dna. Ślizgonka była tego
idealnym przykładem.
- Spokojnie. Zaraz będziesz miał
okazję przywitać koleżankę Parkinson – ciemnoskóry Śligon wyszczerzył zęby w
głupkowatym uśmieszku – Pansik już wyczekuje cię w przedziale Ślizgonów.
- Świetnie. Nie mogę się już
doczekać – jęknął bezradnie Draco, wpychając dłonie do kieszeni szafirowego
garnituru.
- Nie dajmy jej zatem czekać –
zaśmiał się Blaise i poklepał go po plecach.
- Wiesz co? Wpadnij pod przedział
dla prefektów za pół godziny. Idę na zebranie – oświadczył Draco. Nie miał
ochoty ściągać siłą Pansy ze swojej szyi ani znosić jej trajkotu przez całą
drogę.
Mina Zabiniego nieco zrzedła, lecz
potem zaśmiał się na cały głos.
- O, stary! Parkinson też jest
prefektem! – zawył przez łzy, łapiąc się za brzuch i wciąż rechocząc.
Draco poczuł się jakby ktoś wylał
na niego kubeł lodowatej wody.
- Szlag by to trafił!
- Spokojnie, kolego. Na
pocieszenie powiem, że w przeciwieństwie do ciebie nie jest prefektem
naczelnym.
- Dzięki za pociechę. Już mi
lepiej – blondyn teatralnie udał, że czuje się wybawiony.
- Do usług – Zabini znów pokazał
białe zęby w głupawym uśmieszku.
- Uśmiechnij się tak jeszcze raz,
a gorzko tego pożałujesz – prychnął.
Ciemnoskóry Ślizgon natychmiast
schował zęby na te słowa.
- Przyjdź potem – rzekł Draco i
skierował krok w stronę przedziału dla prefektów.
Stojąc przed drzwiami, za którymi
siedzieli już zapewne prefekci z innych domów, wciągnął głęboko powietrze do
ust i ciężko je wypuścił. Kiedyś w końcu musiał tam wejść. Czuł że będzie tego gorzko
żałował. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Dracusiu, nareszcie jesteś! –
Ciemnowłosa dziewczyna o twarzy mopsa rzuciła mu się na szyję.
* * *
Wielka Sala wyglądała tak jak wszyscy
ją zapamiętali. Zupełnie jakby nic się tu nie wydarzyło. Jakby to miejsce nie
pamiętało bólu, cierpienia, smutku i wszystkich wydarzeń sprzed paru
miesięcy. Patrząc w sufit można było
dostrzec gwieździste niebo. Był już późny wieczór, jednak sklepienie znajdujące
się ponad głowami uczniów nie było prawdziwe. Były to czary użyte przez
nauczycieli, aby umilić uczniom przebywanie w sali. Przy stołach poszczególnych
domów zasiedli już uczniowie drugich
klas i wzwyż, natomiast jedenastoletni pierwszoroczni przestępowali z nogi na
nogę, przygryzali paznokcie lub błądzili niepewnym wzrokiem po pomieszczeniu.
Czekała ich ceremonia przydziału.
- Jacy oni są słodcy – uśmiechnęła
się Hermiona, patrząc na pierwszaków.
- A jacy malutcy – zachichotał
Ron, również kierując spojrzenie na zdenerwowanych i podnieconych uczniów
pierwszego roku.
- Też byłeś taki. Z tym wyjątkiem,
że ty nie byłeś słodki – uśmiechnęła się złośliwie, siedząca obok Ginny.
Ron spiorunował ją spojrzeniem,
lecz na jego siostrze nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
Harry jednak nie słuchał
przyjaciół. Wodził wzrokiem po stole nauczycielskim. Bez Dumbledore’a i Snape’a
wyglądał on dziwnie pusto. Niepełnie. Jego oczy były tak przyzwyczajone do
widoku obu profesorów, że teraz odczuwały, iż coś jest nie tak. Jego wargi
lekko uniosły się w uśmiechu, gdy jego zielone oczy natrafiły na gajowego
Hagrida, który pomachał mu radośnie. Obok gajowego siedziała profesor nauczająca
zielarstwa - Sprout, potem niewielki profesor Flitwick, uczący zaklęć,
następnie nauczycielka transmutacji, Minerwa McGonagall, po jej prawicy
siedział wygodnie mistrz eliksirów, Horacy Slughorn, zaraz obok profesor opieki
nad magicznymi stworzeniami Grubby-Plank, wróżbitka Trelawney, jedyny duch
wśród grona pedagogicznego – profesor Binns od historii magii, a obok niego
centaur, Firenzo. Obok niego siedział nieznany mu ciemnowłosy mężczyzna o
długiej ciemnej jak noc brodzie. Łypał on groźnie na uczniów zebranych w sali,
a usta miał zaciśnięte w wąską linię. Miejsce dyrektora Hogwartu było jednak
puste.
Szmaragdowe spojrzenie Wybrańca
przeniosło się na stoły innych domów. Wśród tłumu uczniów nie trudno było mu
zauważyć blond czuprynę, której właściciela ciotka Petunia z pewnością
wysłałaby do fryzjera. Draco Malfoy siedział przy stole Ślizgonów po drugiej
stronie Wielkiej Sali. Arystokrata wpatrywał się w kawałek stołu, przy którym
siedział, a dłonią podpierał brodę. Na jego twarzy malowało się zmęczenie.
- Draco, czy ty w ogóle słuchasz
co do ciebie mówię? – zapytała pretensjonalnie Pansy, która od momentu gdy
zasiedli przy stole trajkotała Bóg wie o czym, bowiem chłopak przestał jej
słuchać już po pierwszym zdaniu. Nawet gdy Draco nic nie mówił i nie zaszczycał
jej nawet spojrzeniem swych cudownych stalowoszarych oczu, ona uwielbiała
siedzieć obok i móc patrzeć na niego. Wiele dziewczyn zazdrościło jej nawet
takiej sytuacji, gdyż one musiał wystarczyć im widok chłopaka z drugiego końca
Sali. Tak, Draco Malfoy był popularny również wśród dziewczyn z każdego domu,
nawet z Gryffindoru.
Harry przyglądał się tej scenie z
wyraźnym rozbawieniem, podobnie jak Zabini siedzący po prawicy blondyna. Zaś
siedzący naprzeciwko ofiary Pansy Parkinson, Teodor Nott, współczuł koledze.
- Moi drodzy! – Wszelkie rozmowy
nagle ucichły i wszystkie pary oczu skierowały się na starszą czarownicę o
ciasno upiętym, bułeczkowatym koku w spiczastej tiarze. Uwagę uczniów odwrócił
głos profesor McGonagall, która dla polepszenia słyszalności użyła zaklęcia
nagłaśniającego, przykładając sobie różdżkę do szyi. – Cieszę się, że znów się
widzimy oraz, że możemy powitać w naszych progach wiele nowych twarzy – mówiąc
te słowa spojrzała wymownie na pierwszoroczniaków, wciąż oczekujących
przydziału. – W tym roku jak już zapewne wiecie wyznaczono następcę świętej
pamięci dyrektora Albusa Dumbledore’a. Z radością oświadczam, iż został nim Aberforth
Dumbledore. Brat poprzedniego dyrektora. Zgodził się on zostawić przeszłość za
sobą, pozostawił swoją gospodę w dobrych rękach, natomiast sam objął stanowisko
po bracie – oznajmiła. – Ja zaś pozostanę na stanowisku vice dyrektora i
opiekuna Gryffindoru.
Okrzyk radości jaki przeszedł po
Sali, uniemożliwił jej kontynuowanie przemowy. Harry, Ron i Hermiona byli lekko
zszokowani.
- Woah – wykrztusił Ron.
- Cieszę się, że właśnie on
został nowym dyrektorem – stwierdziła Ginny. – McGonagall musiałby zrezygnować
z opieki nad Gryffindorem gdyby została dyrektorką.
- Ja też – powiedziała Hermiona,
lecz minę miała zdziwioną.
Harry nie był w stanie wykrzesać
z siebie ani słowa. To co przed chwilą usłyszał zupełnie odjęło mu mowę. Był zaskoczony,
że nie dostrzegł Aberfortha przy stole nauczycielski, lecz po chwili uczucie to
znikło, gdyż młodszy brat Albusa Dumbledore’a pojawił się w drzwiach Wielkiej
Sali. Na jego widok wszystkie krzyki ucichły, zaś sala wypełniła się szmerem
szeptów. Uczniowie wymieniali między sobą opinie na temat nowego dyrektora. Aberforth
i krocząc dostojnie przeszedł między stołami Hufflepuffu i Ravenclawu i stanął
przy mównicy obok McGonagall.
- Oddaję głos nowemu dyrektorowi –
oznajmiła i odeszła by zająć swoje miejsce przy stole nauczycielskim.
Uczniowie powitali go gromkimi
brawami i okrzykami.
Aberforth był wysokim i chudym
starszym mężczyzną z ponurą miną, mnóstwem siwych włosów na głowie i gęstą
brodą. Jak jego brat, nosił okulary i miał jasne, niebieskie oczy.
- Witajcie! – zaczął, patrząc z
lekkim uśmiechem w stronę zebranych uczniów. – Zapewne dziwi was, że to właśnie
ja objąłem stanowisko nowego dyrektora i słusznie. Sam pewnie czułbym się
skołowany. Jednakże to nie koniec nowości. Pragnę także abyście ciepło powitali
naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, profesora Arpusa Volansa
– oznajmił, wskazując na długobrodego mężczyznę o srogim wyglądzie, któremu
przed chwilą przyglądał się Harry.
Po Sali przeszła fala braw, wymieszana z półszeptami. Mężczyzna wstał i
ukłonił się elegancko, po czym opadł z powrotem na krzesło.
- Mam ogromną nadzieję, że
spędzimy ze sobą wspaniałe chwile w murach tej szkoły. Już nie zawracam wam
głowy. Przystąpmy teraz do Ceremonii Przydziału. Jeszcze będziecie mieli okazję
mnie posłuchać – rzekł nowy dyrektor.
W wkrótce niewiedzący czego się
spodziewać i przestępujący wciąż z nogi na nogę, zdenerwowani pierwszoroczni
nareszcie dowiedzieli się, w którym z domów będą przez najbliższe siedem lat,
zaś starzy domatorzy witali ich radosnymi okrzykami i salwami.
- Przypominam uczniom, że nie
wolno im wchodzić do Zakazanego Lasu, jeśli im życie miłe. Las ten skrywa wiele
nieodkrytych tajemnic – oznajmił Aberforth, gdy McGonagall, ściągała Tiarę z
głowy Valencii Zenob, która radośnie pobiegła w stronę stołu Hufflepuffu. –
Sezon quidditcha rozpoczyna się jak zwykle z końcem września. Kapitanowie
drużyn proszeni są o podanie pełnych składów drużyn pani Hooch do końca
pierwszego tygodnia października. Mam także przyjemność ogłosić wam, iż dla
uczniów od czwartego roku wzwyż organizowany jest bal bożonarodzeniowy pod
koniec grudnia. Uczniowie z klas młodszych mogą wziąć w nim udział pod
warunkiem, że zostaną zaproszeni przez kogoś starszego.
Szmer podekscytowania przeszedł
po sali.
- Pan Filch prosił mnie też,
żebym wam przypomniał, iż między lekcjami na korytarzach nie można używać czarów.
To by było na tyle – rzekł. – Prefektów zapraszam do siebie do gabinetu na
godzinę dwudziestą trzydzieści. Muszę wam obwieścić parę spraw wraz z profesor
McGonagall – dodał. – A teraz: Smacznego! – Zawołał, klaszcząc w dłonie, a na
ustawionych przed nimi pustych
półmiskach zaczęło pojawiać się jedzenie.
Wybór potraw jak zwykle zachwycił
Harry’ego. Napełnił talerz wszystkim po trochu i zaczął jeść. Bardzo cieszył
się powrotu do Hogwartu. Zdążył
przywiązać się do tego miejsca, które stało się dla niego niemalże domem.
- A więc, nowi Gryfoni – sir
Nicholas, duch Gryffindoru zwrócił się bezpośrednio do pierwszorocznych z
uśmiechem na twarzy. – Mam nadzieję, że pomożecie nam zdobyć kolejne
mistrzostwo domów w tym roku – oświadczył radośnie.
- Nie martw się, Nick. W tym roku
mistrzostwo także będzie nasze – rzekł Ron, nakładając sobie ochoczo sporą
porcję puddingu Yorkshire.
Po drugiej stronie Sali Draco
pochłaniał właśnie trzeciego pasztecika dyniowego, gdy Pansy oświadczyła
wszystkim, że idzie do toalety.
- Teodorze, błagam podsiądź ją –
młody Malfoy spojrzał błagalnym wzrokiem na bruneta siedzącego naprzeciw niego.
- Czuję że będę tego żałował –
oświadczył Nott.
Kiedy Parkinson wróciła obsypała
Notta licznymi przekleństwami i obiecała, że się zemści. Jednak po chwili
zajęła wcześniejsze miejsce bruneta i stwierdziła, że ma z niego lepszy widok
na „Dracusia”. Blondyn był rad, że przynajmniej nie lepi się już do jego
ramienia i teraz musi jedynie znosić jej potok słów. Przyglądający się tej scenie
Blaise miał z niej niezły ubaw, lecz gdy zaczął się głośno śmiać, zakrztusił
się ziemniakami i Goyle musiał mu pomagać, aby się nie udusił.
Kiedy wszyscy skonsumowali
porządny posiłek, a dyskusje o nowym piastującym dyrektorze rozwinęły się najlepsze,
resztki jedzenia po prostu znikły z talerzy, a na ich miejsce pojawiły się
desery. Harry od razu nałożył sobie ogromy kawałek ciasta z owocami.
- Gdzie ty to wszystko mieścisz?
– zaśmiała się Ginny, przyglądając się jego chudej, niegdyś bardzo kościstej
postaci. Kiedyś Dursleyowie nie pozwalali mu się najeść do syta i chłopak był
zmuszony do wykradania im jedzenia w nocy, gdy spali.
- Sam zadaję sobie to samo
pytanie – odparł pogodnie Harry, klepiąc się po płaskim brzuchu.
- Ale żarcie, co? – mruknął Ron,
między kęsami. – Jak zwykle przepyszne – zachwycał się, wbijając swój widelczyk
w tort czekoladowy.
Hermiona spożywając swoją tartę z
gruszkami i kajmakiem, patrzyła badawczo na stół prezydialny. Nowy nauczyciel
obrony przed czarną magią wydał jej się bardzo zagadkowy. Wiedziała, że nie
powinna oceniać ludzi po wyglądzie, lecz on wyglądał na bardzo ostrego i bardzo
srogiego człowieka. Nie podzieliła się jednak swymi myślami z przyjaciółmi.
Bała się, iż stwierdzą że jest zbyt podejrzliwa.
Po uczcie, prefekci z każdego
domu zapoznali pierwszorocznych z regulaminem oraz budynkiem szkolny, a
następnie odstawili ich do odpowiednich pokojów wspólnych. Następnie wszyscy
udali się pod dawny gabinet Dumbledore’a, mieszczący się za posągiem gargulca.
Kamienna poczwara nagle przesunęła się i ich oczom ukazała się dumna postać Minerwy
McGonagall .
- Wejdźcie do środka – zaprosiła
ich gestem dłoni, a na jej zwykle srogiej twarzy pojawił się uśmiech.
McGonagall była nauczycielką
surową, lecz sprawiedliwą. Była to straszą kobieta o szaroniebieskich oczach,
chowających się za okularami połówkami i siwiejących włosach spiętych w ciasny
kok. Miała na sobie ciemną elegancką szatę i spiczastą czarną tiarę, które
razem harmonijnie się komponowały. Kobieta
zaprosiła ich gestem do środka.
Gabinet był wielki i okrągły.
Ściany były obwieszone portretami byłych dyrektorów i dyrektorek, który w tym
momencie wszyscy spali spokojnie w swoich ramach. Na środku stało olbrzymie
biurko, a za nim na półce spoczywała Tiara Przydziału.
- Moi drodzy – zaczęła po chwili
milczenia, gdy kończyli oględziny gabinetu. – Jak zapewne jest wam wiadome,
prefekci wraz z dyrekcją ustalają ważne dla Hogwartu sprawy, dlatego chcę
abyście pomogli w organizacji balu bożonarodzeniowego. Jednakże szczegóły
omówimy kiedy indziej. Jak już wiecie macie dostęp do łazienki prefektów.
Obecne hasło to: Banialuki. Liczę na to, że wasza współpraca będzie owocna i
zbliży was do siebie.
Draco spojrzał niechętnym
wzrokiem na stojących obok Harry’ego i Hermionę. Nie miał najmniejszej ochoty
na zacieśnianie z nimi więzów. Właściwie to była to ostatnia rzecz na jaką miał
w tej chwili ochotę zaraz po zbliżaniu się do Pansy.
- Wracając do waszych zadań – wtrącił dyrektor Aberforth. – Chcę abyście
dopilnowali by żaden z uczniów nie wchodził do Zakazanego Lasu. Za
nieodpowiednie zachowanie możecie, oczywiście, odejmować punkty, a delikwenta
który popełnił poważniejsze wykroczenie proszę przyprowadzać do mnie lub
opiekunów poszczególnych domów. Patrole będziecie odbywali w parach mieszanych.
To znaczy po dwie osoby z różnych domów. Dzisiaj zadecydowaliśmy wraz z
profesor McGonagall, iż przydział mają Ernie Mcmillan z Hufflepuffu i Padma
Patil z Ravenclawu. Jutro panna Parkinson i pan Potter. To by było na tyle.
Reszta dyżurów będzie ustalana na bieżąco. – uśmiechnął się serdecznie. – To by
było na tyle. Możecie iść już do swoich dormitoriów. Dobranoc.
Harry pouczył się nagle jakby
ktoś dzielił go czymś ciężkim w głowę. Parkinson? Miał być w parze z tą
wariatką ze Slytherinu? Gorzej już chyba być nie mogło. Właściwie to mogło.
Mógł przecież być z Malfoyem, lecz roztaczająca się przed nim wizja patrolu z
mopsicą, wywoływała u niego nudności.
- Panie dyrektorze Dumbledore, czy
jest to konieczne aby Potter mi towarzyszył? – zapytała nagle Pansy, gdy reszta
zaczęła wychodzić z gabinetu.
Minerwa McGonagall spojrzała na
nią jakby postradała rozum.
- Słucham? – nauczycielka nie
kryła ogarniającego ją zdziwienia.
- Ona ma rację, pani profesor –
wtrącił Wybraniec. – W pojedynkę zdecydowanie lepiej dopilnujemy porządku niż
razem.
- Myślałem, że jesteś odrobinę
bardziej rozgarnięty, Potter – oświadczył dyrektor. – Wiem, że domy Salazara i
Gryffindoru toczą ze sobą od dawna bój. Należy go załagodzić, dlatego wszelkie
współprace i działania razem są konieczne. – Decyzja ta nie ulegnie zmianie, a
teraz zmykajcie już do łóżek.
Pansy poczuła się jakby dostała w
twarz, zaś Wybraniec dyskretnie uszczypnął się w dłoń by sprawdzić, czy to
przypadkiem nie zły sen. Jednak była to jedynie złudna nadzieja. Naprawdę
czekał go patrol w towarzystwie Ślizgonki o mopsiej twarzy.
Hermiona popatrzyła współczująco
w stronę przyjaciela, lecz ten tego nie dostrzegł. Wbił spojrzenie we wzorzysty
dywan rozłożony na podłodze.
- Chodź, Harry – pociągnęła go za
rękę, a on dał się jej poprowadzić ja marionetka aż do samego pokoju wspólnego
Gryfonów.
- Nie martw się – próbowała go
pocieszyć. – To tylko jeden patrol. Może Irytek zrzuci na nią kilka łajnobomb,
czy coś.
Nic nie powiedział, tylko
westchnął głośno.
- Idź już spać i nie użalaj się nad
sobą – oznajmiła, przytulając go na pożegnanie. – Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedział jej głucho.
Kasztanowłosa Gryfonka w wkrótce
zniknęła z jego pola widzenia na schodach prowadzących do dormitorium
dziewcząt. Harry poczuł się nagle bardzo senny. Jego powieki nagle stały się
potwornie ciężkie, a nogi wręcz ołowiane. Gdy znalazł się już w swoim pokoju, jego kufer już tam stał przy jego łóżku. Ron pochrapywał, a Seamus, Dean i Neville
również zdawali się już smacznie spać. Zbyt zmęczony by lustrować wnętrze
pokoju, rozebrał się, nałożył piżamę i padł zmęczony na miękkie łóżko. Zasnął
od razu.
* * *
Była ciemna gwieździsta noc.
Niebo wyglądało jakby jakiś majętny magnat zgubił wór pełen niewielkich
diamencików, które rozsypały się po całym sklepieniu. Jesienny chłód przyszedł
szybko i niespodziewanie. Na zewnątrz porywisty wiatr targał gałęziami drzew,
na których ledwo trzymały się bezbronne listki.
Leżał samotnie w rozmemłanej
pościeli na wielkim łóżku z okazałym baldachimem w dormitorium dla chłopców.
Wszyscy Ślizgoni po za nim bawili się w
pokoju wspólnym z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. On skłamał, że źle się
czuje. W rzeczywistości potrzebował chwili spędzonej w spokoju oraz w
towarzystwie jedynej osoby, która go rozumie, czyli samego siebie.
Rozmyślał
nad tym co teraz. Wojna skończona. Voldemorta nie ma. Ministerstwo magii znów
odzyskało dawną władzę, a jego ojcu pozwolono nawet tam wrócić. Gapiąc się tępo
w kamienny sufit, spowity światłem księżyca, myślał że trzeba wnieść trochę
atrakcji do życia. Ubarwić je. Najlepiej mieć jakiś cel. Cel, którego będę się
trzymał, który wniesie trochę wrażeń do życia i przyłoży nóż do gardła
parszywej nudy. Nadszedł czas na zmiany. Duże zmiany. Przynajmniej dla
niego, bowiem człowiek raz
wyrwany z monotonii, już zawsze będzie tęsknił za szaleństwem. Pora
poderżnąć gardło znudzeniu.
Myślałam, że to nie możliwe, a jednak wróciłaś! Bardzo się cieszę z tego powodu. Dzięki tobie mam więcej blogów do czytania =3
OdpowiedzUsuńRozdział co prawda wydaje się być dopiero wprowadzeniem do całości, ale przecież trzeba wyjaśnić czytelnikowi na czym stoi, coś czuję, że akcja się rozwinie i z pewnością będzie wciągająca. No bo kurcze Aberforth dyrektorem Hogwartu? Mam nadzieję, że rozwiniesz ten wątek. No i jeszcze ten dyżur Harry'ego z Pansy. Haha. Biedaczek XD Pansy w wielu blogach odgrywa rolę namolnej fanki Malfoya. Normalnie zaczynam jej powoli tego współczuć. A te przemyślenia pod koniec rodziału. Bardzo fajnie zapowiadają dalszą akcję (albo po prostu mi się to wydaje xd)
Życzę napływu weny i czekam na więcej! :D
Aya
P.S - To Dramione zapowiada się naprawdę ciekawie. Nie poddawaj się w dążeniu do ukończenia go! ;)
Witaj kochana!
UsuńTo Dramione spróbuję w miarę moich możliwości poprowadzić do końca ;) Cieszę się bradzo, że na razie się podoba. Zobaczymy co będzie dalej xd Mam nadzieję, że wciąż będę widywała Twoje komentarze, ponieważ bardzo lubię je czytać :D
OPISY <3 *-*
OdpowiedzUsuńCudowne opisy *-*
Normalnie orgazm dla wyobraźni *-*
Jestem mile zaskoczona obsadzeniem drugiego Dumbledora w roli dyrektora. To coś nowego :D
Zapowiada się super, Lecę czytać dalej :)
Pozdrawiam
PunkowaHarcereczka
zbuntowanahermiona.blogspot.com
Och, dziękuję Ci bardzo z przemiły komentarz! :D
UsuńJest mi niezmiernie miło, gdy wiem że choć kilka osób ma siły by czytać moje wypociny. Każdy komentarz jest mile widziany i motywuje do pisania.
Mam nadzieję, że nie zawiodę i będziesz dalej wpadała do mnie ^^
Wooo. Aberforth nowym dyrektorem, Malfoy podziwiający kształty Granger i jeszcze te przemyślenia pod koniec!
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć więcej?Czekam na następny rozdział! <3
Bardzo dziękuję za pozostawienie tu po sobie śladu w postaci pięknego komentarza :)
UsuńNastępnny rodział już się pojawił. Zapraszam do czytania ;)