„Niewiele rzeczy tak bardzo oszukuje jak
wspomnienia.”
~Carlos Ruíz Zafón
Łóżko stojące pod oknem w
dormitorium dla chłopców wydało mu się nagle zniewalająco miękkie. Chyba nigdy
go niedoceniał. Atłasowa pościel w kolorze dorodnego szmaragdu i wspaniałe
obicie z hebanu jeszcze nigdy nie były dla niego czymś tak komfortowym jak w
tej chwili, a aksamitny baldachim nigdy tak miłym widokiem dla oczu. Bardzo
możliwe, że docenił je wreszcie przez zmęczenie całym dniem.
Pogoda była piękna. Wręcz
przypominała typowo letnią. Było ciepło i słonecznie, a po błękitnym niebie
pływały leniwie puszyste chmury, przybierając coraz to wymyślniejsze kształty.
Jednak w tym momencie nie miał najmniejszej ochoty opuszczać dormitorium.
Liczył się tylko on i jego puszysta poduszka z godłem Slytherinu . Zaraz po
powrocie z rekrutacji nowych członków do Ślizgońskiej drużyny quidditcha rzucił
się wprost na swoje łóżko. Był wykończony. Cały czas musiał się wydzierać na
rekrutów, a żeby tego było mało: namolni gapie również postanowili nie
oszczędzać jego głosu. Wciąż musiał na nich krzyczeć by nie rozpraszali jego
drużyny i przestali wyłazić z trybun, zaś Parkinson tak bardzo uprzykrzała mu
dziś życie, że z złości skonfundował ją i kazał ją zabrać mu z oczu jej
nieustannie szczebioczącej przyjaciółce - Dafne Greengrass. W głębi duszy
liczył na to, że nikt z nauczycieli tego nie widział i żaden z jego
Ślizgońskich kolegów nie postanowi na niego poskarżyć. Parkinson wielbiła go
ponad własne życie już od pierwszego roku i w życiu go nie wyda, tego był
pewien, zaś Greengrass była przygłupią blondynką, która skrycie kochałą się w
nim, lecz boała się wyznać tego Pansy. A co z innymi? Wiedział, że tego nie
zrobią. Taka była natura uczniów z domu Salazara Slytherina. Ci co chcieli
miejsce w zespole obawiali się, iż mogliby go nie otrzymać, zaś innym bardziej
zależało na sympatii młodego Malfoya, ich Ślizgońskiego ulubieńca, niż na
głupawej dziewczynie o twarzy mopsa. Ostatnimi czasy panna Parkinson straciła
mnóstwo popleczników w swoim domu. Nikt nie wiedział co się z nią stało, ale na
szóstym roku stała się osobą, której towarzystwo ciężko było znieść. Nawet
Dafne nie wiedziała co się stało z jej przyjaciółką, lecz mimo przemiany
kruczowłosej Ślizgonki, pozostała jej wierna.
Nagle do uszu Dracona dobiegł dźwięk
przewalanych książek i serii głuchych stuknięć. Rozejrzał się po dormitorium w celu
odnalezienia źródła hałasu, który zakłócał jego chwilę relaksu w ciszy i
spokoju.
- Teo, co ty odwalasz? – zapytał
nieco zdziwiony, wspierając głowę na łokciu i kierując swoje spojrzenie
stalowoszarych oczu wprost na plecy Notta, który nieustępliwie grzebał w swoim
kufrze. Chłopak wyciągał z niego książki i układał w stosik, zaś inne rzeczy po
prostu wyrzucał na podłogę.
- Szukam świeżej rolki pergaminu –
oświadczył Teodor, nie obracając się i wyciągając z kufra kolejny wolumin.
- Przecież dopiero co wróciliśmy z
treningu, a ty już się zabierasz do prac domowych – zauważył Draco, a jego
głowa opadła z powrotem na puchatą poduszkę.
- Wiesz dobrze, że nie znoszę
zostawiać rzeczy na ostatnią chwilę – rzekł Ślizgon. – Jest! – zawołał uradowany jak małe dziecko,
które znalazło jajko wielkanocne schowane w czasie świątecznych zabaw. W ręku
trzymał rolkę pergaminu kolorem przypominającą kość słoniową.
- Co wy tak hałasujecie? – usłyszeli
senny głos dobiegający spod pościeli na jednym z łóżek. – Dajcie człowiekowi
pospać – jęknął obolały Blaise, który usnął zaraz po powrocie, a teraz patrzył
na przyjaciół nieprzytomnym wzrokiem.
W czasie szukania nowych rekrutów
dostał tłuczkiem prosto w plecy od jednego z drugoklasistów, który upierał się,
że da sobie radę na pozycji bramkarza. Drugoroczniak był tak uparty, że Draco
pozwolił mu pokazać co potrafi, zaś wątłej budowy dzieciak niecelnie odbił
lecący w jego stronę tłuczek, który poleciał wprost na nic niespodziewającego
się Blasie’a. Ciemnoskóry Ślizgon długo upierał się, że nic takiego mu się nie
stało, gdy jego przyjaciele chcieli go zabrać do Skrzydła Szpitalnego.
- Idę do biblioteki – oświadczył
Nott pakując pospiesznie swoje rzeczy do kufra i zostawiając tylko niezbędne
książki i pióro.
- Poczekaj – jęknął ociężale Draco i
usiadł na skraju łóżka. – Idę z tobą.
Teodor uśmiechnął się do niego
promiennie zupełnie jakby blondyn mu oświadczył, że wygrał dla Slytherinu
Puchar Domów.
Blaise ziewnął przeciągle i wtulił
mocniej twarz w poduszkę. Nie miał zamiaru odrabiać zadań, kiedy czasu było
jeszcze dużo. Po za tym wciąż bolały go plecy, ale nie miał zamiaru przyznać
się do tego. Przeciwnie myślał jego przyjaciel. Draco był inteligentny i
bystry, miał zdolność do szybkiej analizy zdarzeń i tworzenia planów na
podstawie niewielkiej ilości informacji. Pragnął, by ojciec był z niego dumny
od początku nauki w Hogwarcie, dlatego pilnie się uczył. Nie krył
rozczarowania, gdy okazało się, że Hermiona Granger jest od niego lepsza.
Jednak nie oznaczało to, że nie będzie się starał.
Spakował z ociąganiem do swojej szkolnej torby
wszystko co potrzebne i radnie rad ruszył na własne życzenie na przygodę do krainy
pełnej książek w towarzystwie Notta.
Biblioteki strzegła pani Pince. Była
ona zgryźliwą kobietą o aparycji sępa. Pilnowała, aby w pomieszczeniu panowała
cisza i spokój, a uczniowie szanowali książki i nie próbowali brać egzemplarzy
z działu Ksiąg Zakazanych bez okazania specjalnej zgody, wydawanej w
szczególnych wypadkach. Była dość wysoką jejmością o surowych, brązowych
oczach. Jej głowę zawsze zdobił podłużny
kapelusz, chowając burzę siwiejących powoli loków. Kiedy Teodor i Draco
przekroczyli próg jej królestwa obdarzyła ich podejrzliwym spojrzeniem, a jej
wodniste oczy odprowadziły ich aż do stolika między regałami, gdzie zasiedli.
- Może zaczniemy od zadania na
eliksiry? – zaproponował blondyn bez entuzjazmu. Slughorn nie przypadł mu do
gustu jak nauczyciel. Lubił go, ale to nie zmienia faktu, iż nie był Snapem.
-
Stary Ślimak kazał nam napisać o działaniu amortencji – rzekł Teodor,
biorąc do rąk swój egzemplarz Eliksirów
dla zaawansowanych.
W czasie gdy Nott wertował
podręcznik do eliksirów, blondyn wyciągnął świeżą rolkę pergaminu, a następnie
rozwinął ją i przygotował swoje pióro. Draco był inteligentny i bystry, miał
zdolność do szybkiej analizy zdarzeń i tworzenia planów na podstawie
niewielkiej ilości informacji. Pragnął, by ojciec był z niego dumny od początku
nauki w Hogwarcie, dlatego pilnie się uczył. Nie krył rozczarowania, gdy
okazało się, że Hermiona Granger jest od niego lepsza.
- Amortencja to najsilniejszy znany eliksir
miłosny na świecie – brunet zaczął czytać półgłosem tak, aby
tylko siedzący w jego pobliżu Malfoy mógł go usłyszeć. – Nie wzbudza ona
prawdziwej miłości, a powoduje jedynie silne zauroczenie albo obsesję u osoby,
która ją wypije. Łatwo poznać ją po specyficznym perłowym połysku i parze
wzbijającej się w charakterystycznych spiralach. Siła tego eliksiru zależy od
długości jego przetrzymywania. Zapach amortencji każdy odczuwa inaczej, w
zależności od tego, co go najbardziej pociąga. Dziecko poczęte, gdy jedno z
jego rodzicieli jest pod wpływem tegoż napoju miłosnego, nie będzie potrafiło
kochać – skończył. – Hej czy to nie właśnie tym został naszprycowany ten
imbecyl Weasley na szóstym roku? – zaśmiał się pod nosem przypominając sobie
stare dzieje i krążące wokół nich plotki ewoluujące z czasem w legendy. Mówiły
one o przyjacielu Pottera, który zjadł czekoladowe kociołki pełne eliksiru miłości, przeznaczone dla
Wybrańca. Potem każda z nich miała już inną, własną wersję.
- Jeśli to nie sprawiło, że choć
przez chwilę jego życie wydało mu się jeszcze bardziej żałosne i nędzne niż do
tej pory, jeśli to w ogóle jest możliwe, to mam to daleko gdzieś – bąknął
Draco, skrobiąc piórem po pergaminie.
- Ty go chyba bardzo nie lubisz – zauważył Nott, zerkając na blondyna znad
swojego podręcznika do eliksirów.
- Jakbyś zgadł – odburknął Ślizgon,
nie odrywając wzroku od pergaminu i pokrywając go atramentowymi zawijasami. –
Ojciec zawsze powtarzał, że rodzina Weasleyów to banda zdrajców krwi – Malfoy podniósł
głowę znad swoich zapisków. Jego stalowoszare tęczówki spotkały uważne
bursztynowe oczy Teodora.
- Mój powtarzał to samo i skończył w
Azkabanie – brunet wyraźnie zmarkotniał. Pomimo faktu, iż jego rodziciel był
kim był, to nie zmieniało faktu, iż wciąż był jego rodziną. Nie potrafił nie
darzyć go uczuciem takim jakie każde normalne dziecko darzy swego rodzica.
Kochał go, bo był jego ojcem, ale nie umiał wybaczyć mu tego co robił w czasie
wojny. Za każdym razem gdy o nim myślał, czuł się okropnie zagubiony i
rozdarty.– Jakim cudem twojemu ojcu udało się tego uniknąć? – zapytał
niespodziewanie.
Draco spuścił wzrok jakby nagle róg
stolika, przy którym siedzieli wydał mu się niesamowicie intrygujący.
- Próbował wmówić wszystkim, że
działał pod wpływem Imperiusa – rzekł, wciąż kontemplując wzrokiem kant stołu. –
Ale nikt mu w to nie uwierzył. Ministerstwo nie jest już pełne bandy
łatwowiernych idiotów od kiedy Shacklebolt został ministrem. To dzięki
Potterowi…
- CO?! – Nott nie mógł potrzymać się
od krzyku zdumienia, ale gdy tylko napotkał karcące spojrzenie bibliotekarki
szybko opanował emocje. – Że co? – powtórzył nieco ciszej, wciąż zszokowany tym
co przed chwilą usłyszał.
Od zakończenia wojny nie rozmawiali
ze sobą o tym co się wydarzyło i obydwaj nie wiedzieli co czuł i czuje ten
drugi ani jaka jest jego obecna postawa wobec wielu wydarzeń i faktów.
- Ja też zdębiałem jak mi matka o
tym opowiedziała – powiedział Draco. Jego spojrzenie znów spotkało spojrzenie
przyjaciela. – Potter wstawił się za moimi rodzicami, prosząc Shacklebolta by
dał im jeszcze jedną szansę. Powiedział mu, że robili to co im kazał Czarny Pan
tylko i wyłącznie ze strachu o moje życie. No i to dzięki niemu Ślizgoni mogli
wrócić do Hogwartu. Ci, którzy chcieli odkupić swe występki i pokazać światu,
że mogą się zmienić. Wiesz jaki jest nasz Wybraniec
– słowo to wyraźnie z trudem mu przechodziło przez usta w odniesieniu do
Harry’ego – wszystkich by tylko ratował i dawał im drugie szansy – wywrócił
szarymi oczami.
- Mój ojciec nie dostał drugiej
szansy… - szepnął Teodor.
- Przykro mi – blondyn nie wiedział
co więcej mógłby powiedzieć. Obdarzył przyjaciela współczującym spojrzeniem.
- Ale
ja uważam, że to dobrze – oświadczył niespodziewanie brunet. – On zabił zbyt
wiele osób z premedytacją i z troski tylko i wyłącznie o siebie by zaskarbić
sobie względy Czarnego Pana.
Po tych słowach nastała między nimi
chwila ciszy. Młody Malfoy nie wiedział co powiedzieć. Chwilowo odebrało mu
mowę. Postawa Teodora wywarła na nim niesamowite wrażenie. Tylko człowiek
posiadający uczucia i silny kręgosłup moralny potrafiłby dojść do takiego wyroku
wobec własnego ojca. Draco wiedział, że jego rodzice w głębi nie są źli i od
zawsze czuł, że doskonale zdaje sobie sprawę, że nigdy do końca nie popierali
poczynań Voldemorta z własnej woli.
Skończyli zadanie o amortencji w milczeniu,
które wyraźnie wprawiało panią Irmę Pince w ukontentowanie, a następnie
spakowawszy uprzednio wszystkie swoje rzeczy, udali się na kolację do Wielkiej
Sali, gdzie przy stole zastali wpół śpiącego Zabiniego.
- Ziemia do Blaise’a! Zaraz wylądujesz
nosem na swoim talerz! – Teodor machał dłonią przed oczami szatyna, lecz one
zdawały się nie zwracać najmniejszej uwagi na to dzieje się dookoła. Nawet dłoń
latająca przed jego nosem została wyraźnie zignorowana lub niezauważona.
Draco przyglądał się tej scenie z
wyraźnym rozbawieniem. Powoli odzyskiwał dobry humor, który dodatkowo poprawił fakt, iż Pansy nie
pojawiła się na obiedzie przy stole Ślizgonów, ponieważ jego zaklęcie okazało
się na tyle mocne, że wciąż leżała skonfundowana w swoim dormitorium. A
przynajmniej tak Dafne Greengrass tłumaczyła nieobecność przyjaciółki. Nałożył
sobie trochę pasztecików dyniowych i ochoczo zabrał się za ich konsumpcję. Jego
entuzjazm nie trwał jednak zbyt długo. Po przy stole przeciwległej stronie sali
rozległy się bowiem okrzyki radości i wiwaty. Do Wielkiej Sali wkroczył Harry
Potter. Na dźwięk oklasków na jego widok Gryfon zapłonął czerwienią jak piwonia
i pośpiesznie zasiadł na swoim stałym miejscu w towarzystwie Rona Weasleya, Ginny
Weasley i Hermiony Granger, chcąc uniknąć większej konfrontacji z fanami. Draco
zobaczył, że wiele oczu z pozostałych stołów skierowało się w stronę
zawstydzonego Harry’ego.
Blaise stęknął niewyraźnie i złapał
się za głowę, która pulsowała bólem od kiedy przyszedł na kolację. Czuł się
jakby jakiś złośliwy chochlik próbował wydrzeć się ze środka za pomocą młota
pneumatycznego.
- Jak ci Gryfoni zaraz się nie
zamkną to własnoręcznie zapewnię ich kręgosłupom powróż przez gardło na świat
zewnętrzny – jęknął, zaciskając powieki z bólu.
- Może pójdziesz w końcu do pani
Pomfrey? – zaproponował Teodor. Od wypadku Zabiniego w czasie rekrutacji do
drużyny Ślizgońskiej, uważał że przyjaciel powinien odwiedzić skrzydło
Szpitalne.
- Na razie nie. Może samo przejdzie –
powiedział, udając że nie jest z nim aż tak źle i jednocześnie mając wrażenie
że zraz mu pęknie czaszka.
- Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz
tam pójść, Blaise. Przecież to dla twojego dobra – oświadczył Nott, widząc że
szatyn wyraźnie znosi męki migreny lub czegoś podobnego. Próbował czytać
książkę w czasie posiłku, lecz stan przyjaciela nie pozwalał mu się
dostatecznie skupić.
Draco rozdrażniony samą obecnością
Wybrańca, wstał gwałtownie od stołu jakby właśnie sobie uświadomił, że zostawił
bulgocący kociołek na ogniu.
- Jak zwykle muszę za was wszystko
robić – warknął.
Teodor odprowadził go wzrokiem.
- A tego co ugryzło? – zapytał.
Blaise nie mógł mu odpowiedzieć, bo
postanowił ułożyć się w wygodnej dla niego pozycji i podsuwając swój pusty już
talerz, siedzącemu obok Goyle’owi: „Masz zaopiekuj się nim”, połozył głowę na
stole tak, że teraz jego czoło stykało się z przyjemnie chłodnym stołem.
Nie odrywając wzroku od młodego
Malfoya, Teodor odprowadził go do końca stołu Ślizgonów i ze zdumieniem
zobaczył, że przyjaciel skierował swój chód w stronę stołu prezydialnego.
- Przepraszam, profesorze – rzekł
Draco stając obok Slughorna, który pałaszował kolejną porcję zapiekanych
ziemniaków. – Wiem, że to niezbyt odpowiedni moment, ale chciałbym prosić pana
o przysługę.
- Słucham cię, chłopcze – oświadczył
stary Ślimak, niechętnie odkładając swoje sztućce i odrywając się od swojego
posiłku.
- Mój przyjaciel miał mały wypadek w
czasie dzisiejszego treningu i teraz utyskuje na uciążliwy ból głowy. Jednoczenie
uważa, że ból sam minie. Czy mógłbym prosić pana o pomoc? – zapytał. Dostrzegł
także, że siedząca nieopodal McGonagall spoglądała na niego podejrzliwie.
- Jak miałbym ci pomóc, Draco? –
zdziwił się stary mistrz eliksirów.
- Czy ma pan coś na ból głowy? Jakiś
eliksir? Cokolwiek. Jeśli mi pan nie pomorze, to siłą będę musiał zmusić go by udał
się do Skrzydła Szpitalnego.
- A który to uczeń z mojego domu tak
cierpi? - Slughorn zaczął grzebać w bocznej kieszeni swej szaty koloru kawy z
mlekiem.
- Blaise Zabini. – Blondyn zobaczył,
że na te słowa Minerwa McGonagall przestała na niego patrzeć podejrzliwie i
zajęła się swoim pasztetem jagnięcym.
- Och, Zabini powiadasz? Uczyłem
jego matkę… - oświadczył Horacy, wciąż uporczywie szukając czegoś w swojej
kieszeni.
- Wiem profesorze.
- Znakomita czarownica. Tak, tak.
Bardzo zdolna. Nie dziwię się, że jest znana… O! Nareszcie mam! – uradował się
wyciągając zaciśniętą dłoń z kieszeni. – Masz chłopcze – otworzył zaciśnięte
palce. Jego stalowoszarym oczom ukazała się mała podłużna fiolka z niebieskim
przejrzystym płynem, przypominającym swym odmienieniem dorodny szafir. – To
eliksir uśmierzający ból.– uśmiechnął się do Malfoya. – Pani Pomfrey podarowała
mi ostatnio jedną fiolkę, gdy byłem u niej na herbatce. Wystarczy parę kropel
dodanych do picia i ból powinien ustąpić po piętnastu minutach.
- Dziękuję profesorze. Nie wiem jak
się panu odwdzięczę – odwzajemnił uśmiech.
- Och nie ma sprawy chłopcze. W
końcu jestem opiekunem waszego domu – Horacy Slughorn, machnął ręką. Był wyraźnie
zadowolony z siebie, że mógł pomóc. – Wystarczy mi, że dalej będziesz się
przykładał na moich lekcjach – dodał.
- Jeszcze raz dziękuję.
Czym prędzej wrócił na soje miejsce
do stołu Ślizgonów.
- Masz – powiedział, wręczając
fiolkę z niebieskim płynem zaskoczonemu Teodorowi.
– Dodaj mu odrobinę do soku dyniowego.
Nott posłusznie wykonał polecenie. Trzy
krople płynu zostały wlane do wysokiej szklanki z sokiem dyniowym Zabiniego.
Niebieska ciecz zabarwiła pomarańczowy sok na szafirowo.
- Co to w ogóle jest? Po co byłeś u
Ślimaka? To od niego?
- To eliksir uśmierzający ból od
Slughorna.
Blaise łapczywie wypił niebieski
wywar.
- Dzięki, stary – rzekł, odstawiając
pustą szklankę na stół. W jego głosie dało się usłyszeć nutę ulgi, choć w
głowie wciąż dobijał się złośliwy chochlik.
* * *
- Widzieliście? Malfoy przed chwilą
dostał jakiś eliksir od starego Slughorna. Pewnie znów coś knuje – syknął Ron
do przyjaciół, obserwując Ślizgona o patetycznie jasnych blond włosach i jego
kolegów z domu węża, siedzących po drugiej stronie Wielkiej Sali. Oczy Weasleya
były pełne odrazy i pogardy, a ciemne brwi nad nimi nieco ściągnięte w grymasie
awersji.
- Co cię obchodzi jakiś Malfoy, Ron?
– zapytała go, siedząca po prawicy Harry’ego, Ginny.
Właśnie smarowała sobie kolejny
kawałek chleba pastą jajeczną, kiedy jej starszy bart znów zaczął narzekać. Miała
wrażenie, iż od momentu przyjazdu do Hogwartu, stara się on zwrócić na siebie
uwagę za wszelką cenę i wynajdywał coraz to nowsze problemy. Ostatnio nawet był
w stanie źle mówić o jej puszku pigmejskim, Arnoldzie, tylko dlatego, że wydał
mu się świńsko różowy i zbyt przesłodzony. „Jak George może coś takiego
sprzedawać?”, obruszał się.
- Ginny ma rację – oświadczył Harry,
przełknąwszy kawałek swojej bułki orkiszowej z szynką. – Olej Malfoya. Co cię
on obchodzi?
Ron zrobił nadąsaną minę i zajął się swoimi kanapkami z serem,
nie zaszczycając Wybrańca ani jego dziewczyny żadną odpowiedzią na zadane
pytanie. Malfoy to Malfoy i Malfoyem zawsze będzie. On ani jego ojczulek nigdy
się nie zmienią. Prędzej Percy zostanie śpiewakiem operowym. Oni zawsze będą
mieli coś na sumieniu i wiecznie będą okłamywać wszystkich dookoła i mydlić im
oczy.
On
ma łajdactwo we krwi, pomyślał ze złością rudzielec, robiąc ogromy kęs
swojej kanapki.
Siedząca tuż obok niego Hermiona,
zdawała się zupełnie nie zwracać uwagi na wymianę zdań między przyjaciółmi.
Kończyła właśnie ostatnią kanapkę, wodząc wzrokiem po ogromnej karcie księgi,
opatrzonej tytułem Historia Hogwartu.
Czytała tę książkę już po raz piąty lub szósty, lecz wciąż nie mogła się nią
nacieszyć i zaspokoić swego łaknienia wiedzy. Wiedziała, że opasłe tomiszcze
nie zawiera wszystkich tajemnic Hogwartu i część z nich wciąż jest jeszcze nie
odkryta, ale pomimo to uwielbiała zgłębiać dotychczas odkryte fakty na temat
zamku.
- Znowu czytasz tę książkę? –
zapytała nieco rozbawiona Ginewra, zupełnie już nie przejmując się nadąsanym
bratem. – Który to już raz? – zaśmiała się.
- Piąty – odparła Hermiona, nie
odrywając wzroku od czarnych liter. – Albo szósty – dorzuciła. – Sama już nie
wiem… Mogłabym ją czytać bez końca – oświadczyła, obnażając śnieżnobiałe zęby.
- Nie masz innych książek do
czytania? – zapytał Harry równie rozbawiony postawą przyjaciółki co ruda
Weasleyówna.
- Wszystkie już przeczytałam –
speszyła się kasztanowłosa Gryfonka.
Harry i Ginny zaśmiali się wesoło, a
po chwili ku ich większej uciesze dołączył się do nich Ron. Panna Granger oblała
się szkarłatnym rumieńcem, schowała się za grubą okładką książki i pozostała za
nią aż do końca kolacji. Nawet gdy wychodzili z Wielkiej Sali, dziewczyna
podążyła za przyjaciółmi, wciąż z nosem w książce, dlatego nie zauważyła, że
właśnie w kogoś wchodzi. Poczuła tylko uderzenie i głuchy huk spadających
książek, a potem leżała już na kamiennej posadzce, czując promienisty ból
rozchodzący się w miejscach ciała, które amortyzowały upadek.
- Uważaj jak chodzisz! – usłyszała
czyjś rozeźlony głos.
- Przepraszam. – Wsparła się na
obolałych łokciach i ku własnemu przerażeniu zauważyła, że osobą na którą
wpadła był nie kto inny jak: Teodor Nott. Ślizgon siedział na podłodze i
masował obolałe kolano. Na jego twarzy malowała się irytacja, której dodatkowo
towarzyszył grymas bólu, jaki towarzyszył chłopakowi po spotkaniu z twardą
podłogą. Dookoła nich leżały rozsypane książki. Ten widok przyprawił
dziewczynie palpitacji serca. Księgi w takim stanie! Przecież się zniszczą!
Nott zabrał się pospiesznie za
zbieranie z ziemi swoich rozsypanych woluminów.
- Pomogę ci – zaoferowała trochę
wbrew sobie.
Czy właśnie zaoferowała pomoc
Ślizgonowi? I to nie byle jakiemu Ślizgonowi, ale Teodorowi Nottowi. Synowi
śmierciożercy, który nie uniknął zesłania do Azkabanu. Jak dalej tak będzie
podawać wszystkim pomocne dłonie to jeszcze skończy jako nowy skrzat domowy w
Hogwardzkiej kuchni.
Ku jej zdumieniu Nott nie oponował
bardzo i pozwolił sobie pomóc, zerkając na nią podejrzliwie. W milczeniu
zebrali rozsypane książki z posadzki.
- Dzięki – mruknął pod nosem Nott,
biorąc podany przez nią ostatni opasły tom, ale wyraz jego twarzy wcale nie
mówił tego, aby był jej wdzięczny.
- Nie ma za co – bąknęła pospiesznie
i pomknęła w stronę wieży Gryffindoru jak strzała wystrzelona z łuku napiętego
do granic możliwości.
Teodor skierował swe kroki w stronę
lochów. Stanął przed portretem, broniącym wejścia do pokoju wspólnego uczniów
domu Salazara Slytherina i wymruczał hasło. Obraz wpuścił go do pokoju
wspólnego, który miał kamienne ściany w kolorze grafitu i niskie sklepienie. Z
sufitu zwisały na srebrzących się łańcuchach zielonkawe lampy. Fakt, że
znajdował się pod jeziorem, pogłębiał jeszcze efekt zielonkawego oświetlenia,
ale na nikim po za pierwszoroczniakami nie robiło to większego wrażenia, gdyż
większość już do tego przywykła. Nott bardzo lubił atmosferę w pokoju wspólnym.
Zazwyczaj było tu głośno od wrzawy, ale wieczorem panowała tu cisza i spokój
owiane warstwą tajemnicy. Uwielbiał uczyć się tu wieczorami, ale nie narzekał
na naukę w swym dormitorium do późna. To hobby był w stanie zrozumieć jedynie
Draco, który także był ambitnym uczniem. Od pierwszego roku próbował być on
najlepszy (po części wynikało to z ambicji, a po części z chęci zapunktowania w
oczach ojca), ale okazało się że Hermiona Granger jest od nich lepsza. Bardzo
ich to bolało. Obydwaj lubili zgłębiać tajniki magii i wiedzy oraz byli dumni,
że ich rody są niemalże legendarne. Obydwaj także cierpieli w dniu, w którym
okazało się, że zwykła dziewczyna, co gorsza z mugolskiej rodziny, jest od nich
lepsza.
Położył swoje książki na stoliku tuż
przy oknie z widokiem na głębię jeziora i usiadł na wielkim atłasowym fotelu. Rozkoszując
się jego miękkością, sięgnął po wolumin Magia
dawniej i dziś w celu kontynuacji jego lektur, ale zerknąwszy na okładkę
książki, którą trzymał w ręce, zaklął cicho pod nosem.
- Szlag. – Trzymał na kolanach
opasły tom Dziejów Hogwartu.
* * *
- Masz minę jakbyś zjadła pieprzową
fasolkę wszystkich smaków – rzekł Harry, patrząc na Hermionę.
Gryfonka siedziała obok niego po
turecku na sofie w pokoju wspólnym Gryfonów i zamierzała dalej pogrążyć się w
lekturze książki, opowiadającej o dziejach szkoły, lecz zamiast tego patrzyła z
niedowierzaniem na tytuł na okładce książki, którą trzymała na swym podołku: Magia dawniej i dziś.
Siedzieli we czwórkę przy kominku.
Harry i Hermiona na długiej sofie na wprost tańczących płomieni, Ginny na
dywanie, opierając się o nogi Wybrańca, a Ron na fotelu obok.
Grymas, jaki malował się na jej
twarzy wykrzywił się jeszcze bardziej, gdy dziewczyna zdała sobie sprawę co to
oznacza: Będzie musiała odzyskać książkę od Notta.
- Już skończyłaś poprzednią książkę?
– zainteresował się Ron, patrząc na tytuł tomu w rękach przyjaciółki. – Niezła
jesteś.
- Hermiono, jeśli jeszcze nie
zaczęłaś… - zaczął Harry, a kasztanowłosa dokładnie wiedziała do czego on
zmierza. Doskonale znała ten ton głosu Wybrańca. – Mogłabyś mi sprawdzić to
wypracowanie o amortencji dla Slughorna? – zapytał cicho i niemalże jednym
tchem.
- Tak. Jasne, Harry – oznajmiła z
udawaną ochotą. O wiele bardziej wolałaby kontynuować czytanie. Przynajmniej w
taki sposób mogła oderwać umysł od czarnych myśli, jakie się w nim zaczęły
rodzić na wspomnienie faktu, że jej kochana książka znajduje się w rękach
Ślizgona. – Pokaż mi je – rzekła, pokazując dłonią by przyjaciel wręczył jej
swój pergamin. – Tobie też sprawdzić? – zapytała, zwracając się do Rona.
Weasley popatrzył na nią
nieprzytomnym wzrokiem i potrząsnął głową zupełnie jakby wzbudził się z
jakiegoś transu.
- Co? Yyyy…. Nie. Wiesz co, jeszcze
nie zacząłem go pisać – był nieco speszony, ale ani Hermiona ani Harry nie
wiedzieli, że wcale nie dlatego, że nie zabrał się za pracę domową, ale dlatego
bo kontemplował śliczną twarz Gryfonki, zachwycał się jej lśniącymi falami
kasztanowych włosów i z rozkoszą tonął w jej czekoladowych oczach, a chwilę
potem został wzbudzony z marzeń właśnie przez obiekt swych westchnień . Bardzo
był rad, że nie mogą czytać mu w myślach – Mam jeszcze dwa dni – dorzucił, a
jego uszy przybrały wiśniowe zabarwienie. Zdał sobie też sprawę, że traci dobrą
okazję, bo dziewczyna potem może nie mieć czasu lub zwyczajnie ochoty by zerkać
na jego wypociny.
- Jak tam sobie chcesz. Ja ci jednak
radzę zacząć je pisać jak najwcześniej. Pamiętaj nie odkładaj niczego na potem,
bo potem uzbiera ci się wszystkiego tyle, że nie dasz sobie z tym rady –
oświadczyła surowo kasztanowłosa, a Harry’emu wydało się, że słyszy w jej
głosie tę samą nutę, którą słyszał już u pani Weasley, gdy pouczała Freda i
George’a aby wybili sobie z głowy żarty i dowcipy.
Wspomnienie to wywołało u niego falę
mieszanych uczuć. Myśl o rudych bliźniakach zawsze przywoływała na jego twarz
radosny uśmiech, ale teraz dodatkowo kłujący ból w okolicach klatki piersiowej.
Przeświadczenie o tym, że już nie zobaczy jednego z nich było niczym ostre
szpony rozdrapujące świeżo zagojone rany na jego sercu. Teraz ponownie krwawiły
obficie, wypuszczając obrazy umarłych, których tak bardzo kochał. Fred, Lupin,
Tonks, Moody…
Nie!
Dosć! Nie teraz!, krzyczał we własnej głowie, ale jego myśli szalały
jak opętane, wpadając w wir bolesnych przeżyć z przeszłości, z którego nie mógł
się wydostać.
Dumbledore, Syriusz, Snape… Jego
rodzice, których nie miał nawet okazji dokładnie poznać.
Nie!
Koniec! Stop!
- Idę spać. Jestem zmęczony –
oznajmił niespodziewanie, wstając i udając że zerka na zegar na ścianie. –
Dobranoc – rzucił na pożegnanie, idąc do swego dormitorium.
- Co go ugryzło? – zapytała Hermiona,
patrząc jak Harry znika na schodach.
- Powiedział, że jest zmęczony –
Weasley popatrzył na nią jak na szurniętą. Dla niego było oczywistym, że jeśli
Harry mówi im jest zmęczony, to znaczy że jest zmęczony. Przecież nic by przed
nimi nie zatajał. Obiecał im to.
- Ron, jest dwudziesta – żachnęła
się Ginny, która do tej pory nic się nie odzywała, próbując skupić się na
rozdziale podręcznika do transmutacji, który McGonagall zadała im do przeczytania.
Zmartwiła się zachowaniem zielonookiego, ale wiedziała, że teraz pocieszanie go
i próby dowiedzenia się co go trapi nie miały sensu. Jutro to zrobi.
Rudzielec tymczasem spojrzał na
zegar wiszący na ścianie. Faktycznie. Ginewra miała rację. Krótsza wskazówka
wskazywała ósemkę, a dłuższa tkwiła przy dwunastce.
* * *
Wrócił do swego dormitorium w podłym
nastroju. Hermiona Granger zepsuła jego wymarzony wieczór sam na sam z książką
i herbatą. Głupia Gryfonka. Czy choć raz w życiu może coś pójść po jego myśli?
- A tobie co? – zapytał Draco, na widok naburmuszonej
miny przyjaciela.
- Nic – warknął Teodor i rzucił się z impetem na swoje łóżko i padł
jak drewniana kłoda.
- Zagiąłeś sobie róg w książce? – Zabini wyraźnie
sobie z niego żartował, obnażając przy tym swe białe zęby, idealnie kontrastujące
z jego ciemną karnacją. Ale zaraz po chwili przestał się śmiać, złapał się za
głowę i syknął z bólu.
- Co ci? – spytał Nott, chwilowo zapominając
o fali gniewu jaka go przed chwilą zalała z powodu głupich uwag Blaise’a.
- To tylko ból głowy… - odparł ciemnoskóry
Ślizgon, nie odrywając dłoni od głowy, przez którą przeszedł prąd rozrywającego
bólu. – Aaaaj… - zawył jak zbity pies.
- Chwila – Młody Malfoy szybko analizował sytuację
w myślach. – Głowa nie ma prawa cię boleć. Jakieś czterdzieści minut temu
dostałeś eliksir – zauważył.
- Draco ma rację – dodał Teodor. – Chyba, że
udajesz, żebym nie dołożył ci za te twoje idiotyczne uwagi… – Widząc, że Blaise
jest bliski płaczu, wiedział że nie może udawać.
Zabini miał ochotę wyć z bólu i krzyczeć w
niebogłosy. Chochlik, który przedtem szalał bezkarnie w jego głowie musiał
zamienić się z jakimś zmieszonym olbrzymem, który nie stracił swej wagi i
postanowił stepować.
- Chyba, że… – Draco urwał i spojrzał
wymownie w stronę Teodora, który odwzajemnił spojrzenie.
Obydwaj wiedzieli co to może
oznaczać. Nie wiedzieli tylko jak ani dlaczego.
- Chyba, że co? – zapytał cierpiący
z wyraźną nutą gniewu. Nie lubił być jedyną osobą, która nic nie wie. W końcu nie
był Ronaldem Weasleyem.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCudny rodział! :3 Szkoda tyko, że taki krótki :< Mam nadzieję, że już wkrótce pojawi się nowy! Jestem ciekawa spotkania Teo z Hermioną xD Życzę mnóstwo weny, bo czekam na więcej!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*